Po
pierwszym wizualnym szoku stwierdzam, że w nowej - żółtej - odsłonie portalu salon24.pl nowa oprawa graficzna mojego bloga jest zdecydowanie
gustowna, a co więcej świetnie dopasowana do sukienek, bluzek czy
torebek, które bywają na niej reklamowane. Cieszę się, że mnie samej
udało się tak spersonalizować nagłówek bloga, że nie kłóci się on
kolorystycznie z reklamowym otoczeniem - z obrazami wyciskarek do soków,
podudzi z kurczaków, wykrzywionych haluksów czy niedrożnych jelit.
Reklamowa
pstrokacizna, która z latami rozpanoszyła się w poprzedniej -
niebieskiej - wersji salon24.pl, zakłócając jego pierwotną szlachetną szaro-niebieską prostotę, stawała się coraz bardziej denerwująca dla oczu. Trzon starego
salon24.pl w jego końcowym okresie tworzyły jak zawsze teksty blogerów,
odgórnie coraz bardziej jednak pstrzone irytującymi reklamami. W obecnej
wersji udało się zaprowadzić graficzny ład. Blogi zostały bardzo
harmonijnie wbudowane w reklamowe otoczenie.
Świetnym
rozwiązaniem wprowadzonym przez autorów nowej odsłony portalu salon24.pl jest
oznakowanie każdego bloga wyraźnym napisem „blog”, co znacznie redukuje
ryzyko pomylenia reklamy z blogiem. Dzięki temu mniej wyrobiony
użytkownik internetu, który przypadkiem zobaczy na przykład tytuł
obecnej notki, zostanie uczciwie ostrzeżony: to jest tylko blog, a nie
reklama słynnych książek telefoniczno-reklamowych, wydawanych w słynnym
żółtym kolorze.
źródło ilustracji
Krótko
mówiąc: lubię harmonię i mam ją. Tutaj, na swoim blogu, który stanowi
teraz nienachalny tekstowy przerywnik w potoku reklam, ukryty gdzieś pod
kaskadą kafelkowych obrazów i obrazków, które zdominowały główną stronę
portalu, czyniąc ją być może atrakcyjną do oglądania, ale niekoniecznie
do czytania. Ale powiedzmy sobie szczerze: czy jest na tym portalu co
czytać?
Najlepsze
pióra dziennikarskie, blogerskie i komentatorskie z początków salonu24 w
większości przypadków już dawno wywędrowały stąd do innych miejsc w
internecie, albo zniknęły w internetowym niebycie. Na ile przyczyna
tamtego exodusu leży po stronie zarządzających portalem, a na ile po
stronie samych autorów, trudno jest precyzyjnie określić i wyliczyć.
Przez
lata miałam jednak możliwość zaobserwowania dwóch zjawisk, które mogły
doprowadzić do obecnej posuchy: z jednej strony była to nieporadność
właścicieli portalu w zarządzaniu kapitałem społecznym, który dziesięć
lat temu spontanicznie zgromadził się wokół tego unikalnego
internetowego projektu, a z drugiej strony mogła to być również
nieporadność samych blogerów, tworzących ów społeczny kapitał, w
kontrolowaniu własnych zbyt emocjonalnych reakcji na przeciwności. Być
może należało być mądrzejszym i pozostawać tutaj, żeby bez zbytniego
oglądania się na całość projektu, w ramach swoich blogów robić swoje.
Czyli nadal pisać o tym, co uważało się za społecznie słuszne.
I
jeszcze jedno: strona główna portalu w obecnej formie jest bardzo
myląca. Redagowana przez administrację na modłę gazety, dodatkowo
graficznie podobna do portali newsowych, sugeruje, że polecane na
niej artykuły zawierają rzetelne informacje na temat polityki,
gospodarki, zjawisk społecznych, nauki czy kultury, podczas gdy pod
linkami najczęściej kryją się zwykłe blogi. Zwykłe - to znaczy
nie tylko wyjęte spod formalnej odpowiedzialności tekstów
dziennikarskich, ale często prowadzone w sposób urągający
elementarnej faktograficznej rzetelności oraz intelektualnej
uczciwości.
Jednak
ja nie piszę o polityce czy gospodarce, ale głównie - o sobie. A na
czym jak na czym, ale na sobie trochę się znam. Więc - mam taką nadzieję
- nikogo nie zwodzę swoimi tekstami. Czy jednak nadal będę pisać w tym
nowym otoczeniu, tego jeszcze nie wiem. Naprawdę poważne tematy udało mi się spisać na pierwotnej, szlachetnie szaro-niebieskiej wersji tego bloga.
Teraz, kiedy już głównie bawię się słowem, zapewne nie będzie mi
przeszkadzało pisanie w scenerii marketu, wśród kurzych podudzi oraz
środków na porost włosów. Pewnym problemem pozostaje kwestia
komentowania, którego przez fejsbukową wtyczkę nie mam zamiaru
uskuteczniać, ale też od dłuższego czasu prawie nikt nie komentował
moich tekstów. Więc nie musiałam odpowiadać. A więc spoko.
źródło ilustracji
Aha: wybór ilustracji do tekstu jest mój i tylko mój, póki co.
10.01.2017