Doprawdy,
trzeba mieć mózg o konsystencji sieczki, żeby autorowi bloga,
korzystającemu z powierzchni na platformie blogowej, do tego
posiadającej dział Rozmaitości/osobiste, stawiać zarzut,
że publikuje coś, co kogoś - a wręcz nikogo - może nie
interesować. Wolę nie czytać żadnych komentarzy pod moimi
tekstami blogowymi, niż mieć do czynienia z takimi, jak
przytoczony.
Tam,
gdzie to jest możliwe (Blogger, YouTube) – wyłączam funkcje
komentowania. Sama nie cierpię na nerwicę
kompulsywno-komentatorską, i nie mam zamiaru pod swoimi tekstami
tolerować wykwitów mózgów obciążonych tą formą choroby,
przejawiającą się niepowstrzymaną koniecznością obszczekiwania
lub obsikiwania napotykanych wypowiedzi internetowych, co z
komentowaniem nie ma nic wspólnego.
Prawda
jest brutalna. Jeśli miałabym pisać na tematy, które mogą
interesować kogoś innego poza mną, proszę o: precyzyjne zlecenie,
umowę o dzieło i kasę na stole. Oczywiście, o ile to zlecenie i
ta kasa będą mnie interesować. A tak: piszę przede wszystkim dla
siebie: o tym, o czym chcę. I publikuję swoje teksty w internecie:
bo mam taką możliwość: i mam taką wolę. Lubię siebie w
internecie poczytać. Zakładam, że kogoś moje teksty mogą również
zainteresować. Więc dzielę się nimi publicznie. Za darmo. Więc
reklamacji nie przyjmuję. Proste.
*
A
teraz krótkie podsumowanie mojego dotychczasowego doświadczenia
związanego z własnym kanałem na YouTube. Zaczęło się od tego,
że poprosiłam znajomego studenta informatyki o poradę, z jakiej
aplikacji służącej umieszczaniu w sieci nagrań głosowych mam
skorzystać. Wymienił kilka, ale doradzał serwis YT, jako
najbardziej przyjazny dla laika. I tak się zaczęło.
Chodziło
o zamieszczenie próbki bardzo charakterystycznej
przedniojęzykowo-zębowej głoski [ł] w moim wykonaniu [Gładka gadka.audio]. Okazało się, że aby to zrobić muszę założyć
„kanał”. No i dałam się w ten kanał wpuścić. To znaczy:
żeby nie ograniczać się do jednego postu na czymś, co już z
samej nazwy zakłada pewną ciągłość, postanowiłam nagrać
autorskie wykonania kilku innych tekstów z mojej blogerskiej
przeszłości. I tak na moim koncie/kanale na YT pojawiła się tak
zwana „playlista” pod nazwą [opowiastki z bloga – audio.próby].
Jak
sama nazwa wskazuje, traktuję je jako próby, które być może nie
będą miały dalszego ciągu, jako że samo opanowanie choćby nawet
nie tylko podstawowych funkcji YT nie wystarczy. Nagrań dokonywałam
w najprostszy chałupniczy sposób – kamerką w smartfonie. Bez
możliwości edycji nagrania, w tym jego cięcia, pozostaje ono
dźwiękowo chropawe. Chciałam ściągnąć jeden z programów do
nagrywania i edycji dźwięku, jednak ochrona mojego komputera
zablokowała downloading, a z nią nie dyskutuję.
Przy
okazji robienia nagrań miałam też okazję przekonać się, że
moje gardło swoje najlepsze lata ma już za sobą. Więc: czy warto
dodatkowo je przeciążać? Wystarczy, że siedzenie przed - czy
leżenie pod - komputerem osłabia niemłody kręgosłup. Nie
wykluczam, że czasami coś jeszcze nagram i opublikuję, ale nie
planuję większej własnej aktywności na YT. Piszę o tym, jako
wyjaśnienie wobec Komentatorów, którzy po mojej pierwszej
audialnej próbie, okazali mi życzliwość i wsparcie, wyrażające
się również subskrypcjami mojego małego kanaliku. Dzięki!
*
Skoro
założyłam konto/kanał na YT, zebrałam tam również, a może
przede wszystkim, trochę muzyki. Na kilku playlistach
zapisałam utwory, które były inspiracją nadal prowadzonego przeze
mnie cyklu notek około-muzycznych [chodzi mi po głowie], jak
również te, które stanowiły ilustracje do niektórych tekstów z
również nadal prowadzonego cyklu notek nie związanych bezpośrednio
z muzyką [rzeczy nowe].
Obie
wspomniane listy mają charakter dokumentacyjny i jako całość nie
są zbyt interesujące. Ciekawe natomiast są playlisty z
cyklu [nostalgia.mix], szczególnie pierwsza z nich. Uważam,
że pod względem brzmieniowym utwory są na niej dobrane genialnie,
co jest zasługą zarówno maszyny, jak i człowieka. YT podawał
podpowiedzi, a ja z nich wybierałam kolejne utwory. Druga lista z
serii już nie jest tak dobra, gdyż zawiodła maszyna, podsuwając
mi zbyt dużo propozycji z utworzonej już listy pierwszej, co
zakłócało proces płynnego doboru nagrań. A może jednak zawiódł
człowiek, czyli ja, nie umiejąc odpowiednio tej maszyny
zaprogramować? Nie wykluczam takiej możliwości. Przy okazji: bez
pomocy maszyny być może nie przypomniałabym sobie, że czasami
lubię również jazz, w tym utwór Take Five, który
świetnie wkomponował się w całość listy [nostalgia.mix 1].
2020 rok
.